środa, 10 września 2014

ostatni post

       Post będzie szybki, bo szczerze mówiąc nie chcę marnować zbyt wiele czasu. Prawdopodobnie piszę tu po raz ostatni. Długo myślałam, czy nie usunąć bloga i możliwe, że za jakiś czas zdecyduję się na to. Na razie jednak piszę.

       Jeszcze w wakacje byłam u siostry na noc, gdzie musiałam coś zjeść. Potem miałam rodzinny obiad u mojego obecnego chłopaka i głupio było mi odmówić, więc też jadłam. Nie miałam nawet wyrzutów sumienia. W szkole dowiedziałam się, że połowa klasy uważa, że jestem za chuda i martwi się o mnie. Nauczyciel wfu i pani od polskiego nawet ze mną rozmawiali na ten temat, pytali, czy wszystko okej, ostrzegali, żebym nie wpadła w jakąś anoreksję. Byłam w fatalnym stanie kiedy dowiedziałam się, że moja przyjaciółka jest przerażona tym, co się ze mną dzieje i płakała, rozmawiając na ten temat z drugą. Popatrzyłam się w lustro i pomyślałam "hej, jest naprawdę nieźle". A potem wrócił apetyt, głównie przez mojego chłopaka. Bo nagle znalazłam najwspanialszą osobę na świecie, która chce ze mną być. I kiedy widziałam, jak reagował na to, że niknę w oczach, kiedy patrzył się na mnie i prosił, żebym zaczęła jeść, żebym mu obiecała, że zacznę jeść, to coś się we mnie skręcało. I jem.

       Miałam już 53kg, teraz waga pokazuje lekko ponad 54. Jadłam, potem znów nie jadłam, potem jogurcik dziennie, zdarzyło się też kilka dni, kiedy wiedziałam, że przegięłam ze zbyt dużą ilością jedzenia. Ale ogólnie jem. Jogurt, wafle ryżowe, normalny obiad, tu kawałek czekolady, tu ciastko z czekoladą, tu kanapkę, jem. Nie wyglądam już jak trup, nie robią mi się siniaki od każdego uderzenia i nie mam zapadniętego brzucha. Kiedy jestem głodna, idę coś przekąsić. Powoli. Nie wiem co jeszcze zrobi moja waga, nie wiem, czy nie wywinduje za bardzo w górę. Zaczęłam ćwiczyć i chcę ustabilizować się na jakichś 53kg. Początkowo upierałam się przy 52, ale szczerze, co zmieni mi ten kilogram? Tylko niepotrzebnie się ograniczam, stawiam jakieś absurdalne, nieważne cele, których spełnienie nie zmieni prawie nic. Uświadomiłam sobie, że wyglądam już naprawdę dobrze. I kiedy moja znajoma, ciut ode mnie niższa, aspirująca na 45kg powiedziała "hej, nie chudnij już, błagam, bo będzie źle" - dotarło do mnie, że może ma rację.

       Będę się starała żeby już nigdy nie przekroczyć 55, żeby ćwiczyć w miarę regularnie, żeby się nie przejadać, ale żeby jednak jeść i nie robić dnia czy dwóch głodówki. Ale jeśli kiedyś przestanę się ważyć, a po jakimś czasie ujrzę 56 czy 57 kg to szczerze, czy coś się zmieni? Świat się nie zawali. Mam ważniejsze rzeczy do robienia, mam poważniejsze problemy i nie chcę dokładać sobie jeszcze jakiegoś chorego bzika na punkcie chudości.

       Udało mi się. Znaczy, nadal udaje, bo jeszcze czasem czuję się za gruba i myślę "może jednak trzeba było dojść do tych 49kg". Ale koniec z tym. Po prostu koniec.

       Przepraszam każdą z Was, którą w jakikolwiek sposób skrzywdziłam, którą "wspierałam", żeby trzymała się zbyt niskokalorycznej diety i zatracała w tym dziwnym, pokręconym świecie. Bo to jest dziwny, pokręcony świat, druga rzeczywistość, tworzona przez nas każdego dnia, w którą się wbijamy, do której uciekamy i która sprawia, że izolujemy się od normalnego życia. Od bliskich. Od tych, na których nam zależy.

       Mam szczęście, że w dobrym momencie kilka bliskich mi osób interweniowało, bardzo subtelnie, ale jednak. Ale jeśli by tego nie zrobili, a ja właśnie dochodziłabym do 49kg, to już by było przegięcie. Nie warto.


1 komentarz:

  1. Trzymam kciuki za Ciebie mocniutko!!!
    Ja mieszkam tutaj, jak masz czas, to zapraszam:
    http://zerokalorii.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń