czwartek, 31 lipca 2014

dzień czwarty

      Jakoś szybko zlatują mi te dni. 30 lipca.

      Zawartość żołądka:
- woda z cytryną i lodem
- łyk latte i łyk mrożonej kawy (na spotkaniu z przyjaciółkami w kawiarni)
- dwa łyki somersby od mamy
- łyk powerejda (bo akurat nie miałam pod ręką nic innego do picia, a byłam bardzo spragniona)

      Odmówiłam:
- kupienia sobie jakiejś zajebistej kawy w kawiarni
- i snickersa, na którego miałam wyjątkową ochotę, ale zignorowałam to
- hot-dogów
- śniadania, obiadu (makaron ze szpinakiem i serem pleśniowym, czyli jedna z moich ulubionych potraw), kolacji

      I wreszcie nadszedł też dzień, kiedy wreszcie mogłam stanąć na wagę. Pomysł ze zrezygnowaniem z codziennego ważenia się był genialny, bo mam wtedy większą niespodziankę, kiedy widzę cyferki pokazujące się na wyświetlaczu wagi. Tak więc stanęłam, najpierw rano, a tam 58,6kg. Po południu powtórzyłam warzenie i zobaczyłam 58,1kg. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że jestem silna, że uda mi się, że warto. Niesamowite uczucie.
      
      Tak, wiem, na początku głodówki organizm pozbywa się zalegających resztek, ale jeszcze nie tłuszczu. Ale czuję, że teraz naprawdę zacznę spalać tłuszcz. Byle wytrwać dalej!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz