Odkąd zaczęłam zwracać jakąkolwiek uwagę na wygląd - przypuszczam, że było to w szóstej klasie podstawówki - zaczęłam czuć się gruba. Czasem było okej, ale miałam świadomość, że nie należę do najchudszych i że większość moich bliższych koleżanek jest zwyczajnie chudsza, a co za tym idzie - lżejsza. A ja wpadłam w kompleks bycia gorszą, również pod tym względem. Przestałam siadać ludziom na kolanach, bo miałam wrażenie, że pomyślą "o Boże, ile ona waży". Kilka czy kilkanaście razy, naprawdę trudno to zliczyć, podejmowałam próby schudnięcia. Ale mało wiedziałam na ten temat, albo motywacja mi spadała, albo w ogóle źle się do tego zabierałam.
I stała się rzecz paskudna - w gimnazjum przestałam się kontrolować. Potrafiłam jeść przez miesiąc dzień w dzień dużą paczkę czipsów. Zawsze dojadałam resztki po znajomych. Codziennie wpieprzałam coś słodkiego, tu batonik, tu lody, tu galaretka na słodko. Przytyłam. Nikt mi tego nie powiedział szczerze, ale wszyscy to widzieli. Na początku liceum (teraz pójdę do drugiej klasy) zaczęłam się głodzić. Najpierw ograniczyłam jedzenie w ogóle nad tym nie myśląc, przez stres. Potem ograniczyłam się do kanapki, obiadu i jogurtów pitnych jako dziennej dawki jedzenia. Po jakimś czasie zostałam przy obiadach, ale to też nie potrwało długo - zaczęłam je zwracać. Schudłam około 7kg, dochodząc do wagi 60kg, ale nie kontrolowałam się po głodówce i zaczęłam od razu normalnie jeść - przez co 3kg mi wróciły.
Przestawiłam się więc na zdrowy tryb życia. Zaczęłam ćwiczyć, a to 40 minut dziennie, a to godzinę, a to półtorej. Czasami przestawałam na tydzień, ale potem zawsze wracałam do treningu - to bardzo fajne uczucie. Wyrzeźbiłam sobie sylwetkę i zgubiłam te nieszczęsne 3kg. Wszyscy zaczęli mnie komplementować, że schudłam, że dobrze wyglądam itd. Poczułam się mega dowartościowana.
Ale potem popatrzyłam na moje najbliższe przyjaciółki i zobaczyłam bardzo szczupłe/chude dziewczyny. Wszystkie. Jedna z nich ma obsesję na punkcie chudych dziewczyn, zawsze, kiedy taką mijamy mówi "oh, jaka zajebista figura", "jakie ona ma zajebiście chude nogi". A ja siedzę sobie obok, 15 kg grubsza od przeciętnej chudej dziewczyny i czuję się jak gówno.
Mam tego dosyć. Po prostu mam dosyć wiecznego "kiedyś schudnę", "kiedyś będę idealna", "ale mam grube uda". Mam dość, że czasami, kiedy pozwolę sobie na coś słodkiego albo fast fooda to - pomimo ćwiczeń - mam cholerne wyrzuty sumienia. Mam dość, że momentami nie potrafię się kontrolować i jem po prostu za dużo, a potem czuję się pełna, gruba, tłusta i idę wszystko zwrócić. Oh tak, wymiotowanie opanowałam do perfekcji. Ale przyszedł moment, kiedy powiedziałam sobie "dość". Jeśli chcę coś osiągnąć to muszę podjąć radykalne kroki. Nie będę dłużej poniżała się przy kiblu, nie będę czuć się gorsza od innych, nie będę wymyślać miliona diet. Mamy lipiec, została połowa wakacji, a ja zaszokuję wszystkich i przyjdę we wrześniu do szkoły chudsza. Nie wiem ile uda mi się zgubić, ale po prostu przestałam jeść. Głodówka to najszybszy sposób, no i jeśli dobrze i bardzo powoli z niej wyjdę - nie będzie efektu jojo. Po pierwszym tygodniu, ewentualnie dwóch, pewnie coś przekąszę. Jabłko, jogurt owocowy, cokolwiek, żeby nie wykończyć organizmu. A potem znowu przestanę jeść. To wbrew pozorom bardzo wygodne, czuję się lepiej, dużo lepiej psychicznie.
I może wreszcie uda mi się poczuć się chudą. Być chudą.
Trzymajcie kciuki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz